1% PODATKU
100% SERCA
Możesz przekazać 1% podatku dla
naszych superbohaterów

Gabriel Psieka

Cześć,

na imię mam Szymon i pragnę opowiedzieć Wam swoją krótką, acz dosyć burzliwą historię.
Wszystko zaczęło się w 2020 roku, kiedy mojej mamie odeszły wody, gdy była w 21 tygodniu ciąży ze mną. Tata
szybko zawiózł nas do miejscowego szpitala i po serii badań lekarze dali mojej mamie do zrozumienia, że
prawdopodobnie nie przeżyję i że być może powinna szykować się na najgorsze. Wtedy mama zaczęła strasznie
szlochać, a ja, kiedy to usłyszałem, tak się zdenerwowałem, że powiedziałem sobie, iż nie ma mowy, bym tak
łatwo odpuścił, i że udowodnię im, że się mylili.
Zakasałem rękawy i ostro wziąłem się do roboty. Najwyraźniej przyniosło to efekty, gdyż już po tygodniu karetka
zawiozła nas do specjalistycznego szpitala w Rudzie Śląskiej. Wtedy wiedziałem, że będzie dobrze, bo słyszałem,
że w tym szpitalu pracują superfachowcy i dobrze się nami zajmą.
I rzeczywiście tak było. Pomimo braku wód ciągle walczyłem i nadal żyłem, a lekarze i pielęgniarki robili
wszystko, by mi w tym pomóc. I tak pociągnąłem do 26 tygodnia, kiedy to postanowiłem przyjść na świat, by
wreszcie go zobaczyć. Dałem znać mamie, która przekazała to dalej i 1 czerwca nareszcie ujrzałem światło
dzienne, po cesarskim cięciu. Mama była przeszczęśliwa, a ja spełniłem swoją obietnicę.
Jak się wkrótce okazało, to nie był koniec, ale dopiero początek problemów. Najgorsze miało dopiero nadejść.
Zaczęło się od tego, że po kilku dniach mamę odesłano do domu, by mogła zająć się moim cudownym starszym
braciszkiem, a ja zostałem sam w szpitalu. Na 3,5 miesiąca... Oczywiście nie do końca sam, bo byłem w świetnych
rękach personelu szpitalnego. Ale z powodu jakiegoś głupiego koronawirusa rodzice nie mogli mnie odwiedzać, co
było potwornie trudne dla nas wszystkich. Choć tata co drugi dzień przywoził dla mnie mleko mamy, i tak nie
mógł mnie zobaczyć.
Przez długi czas ani nie umiałem samodzielnie oddychać, więc jakiś aparat oddychał za mnie, ani pić tego mleka,
więc podawano mi je przez sondę. W 4 dobie po urodzeniu miałem 2 wylewy krwi do mózgu, III i IV stopnia,
czego następstwem jest wodogłowie. Wtedy lekarze stwierdzili, że trzeba mnie zoperować, jak się później
okazało, po raz pierwszy, lecz nie ostatni. W tym celu przewieziono mnie do innego specjalistycznego szpitala,
tym razem w Katowicach. Tuż przed operacją kazano moim rodzicom przyjechać, by podpisać zgody na jej
przeprowadzenie, ale, co najważniejsze, pozwolono im mnie zobaczyć (tacie po raz pierwszy). Rodzice
wspominają to ze łzami w oczach a ja, niestety, niczego nie pamiętam, bo wtedy spałem. Lecz, podobno,
uśmiechnąłem się do nich, ale też tego nie pamiętam. Operacja miała na celu wszycie specjalnego drenu, który
miał mi odprowadzać wodę z czaszki. Na szczęście operacja się udała, więc wkrótce mogłem powrócić do szpitala
w Rudzie.
I tak sobie żyłem do czasu, kiedy byłem już wystarczająco duży, by przejść drugą operację. Znowu przewieziono
mnie do Katowic, znowu wezwano rodziców do podpisania dokumentów, ale tym razem tylko mama mogła mnie
zobaczyć - było super! Tym razem wszyto mi zastawkę komorowo-otrzewnową, która odprowadza wodę z mojej
czaszki do otrzewnej i będę z nią żyć przez całe życie. Po udanej operacji ponownie wróciłem do Rudy. I tak sobie
żyłem do połowy września, kiedy to mama wreszcie mogła przyjechać do szpitala i wziąć mnie w swoje ramiona,
a następnie mogła się nauczyć, jak mnie obsługiwać, co, wbrew pozorom, wcale nie było takie łatwe.
Po tygodniu wreszcie wypuszczono nas do domu. Kiedy mama zaczęła czytać wypis ze szpitala, zauważyłem, że
lekko pobladła. Okazało się, że w wyniku tych wszystkich perturbacji, poza wodogłowiem, mam dziecięce
połowiczne porażenie mózgowe oraz padaczkę. Mama musi się mną zajmować całą dobę, a ja cały czas muszę
przyjmować najróżniejsze leki. Ponadto jestem poddawany różnego rodzaju intensywnej, i często bolesnej,
rehabilitacji - 3 razy w tygodniu terapia manualna, raz terapia neurologopedyczna i raz aquaterapia. Do tego
pozostaję pod stałą opieką różnych specjalistów, więc regularne wizyty w Katowicach i Tychach dopełniają
obrazu całości. Jak zapewne wiecie, to wszystko dużo kosztuje, dlatego proszę Was o 1% Waszego podatku.
Dowolne darowizny oczywiście też będą bardzo mile widziane.

Cześć,
na imię mam Szymon i pragnę opowiedzieć Wam swoją krótką, acz dosyć burzliwą historię.
Wszystko zaczęło się w 2020 roku, kiedy mojej mamie odeszły wody, gdy była w 21 tygodniu ciąży ze mną. Tata
szybko zawiózł nas do miejscowego szpitala i po serii badań lekarze dali mojej mamie do zrozumienia, że
prawdopodobnie nie przeżyję i że być może powinna szykować się na najgorsze. Wtedy mama zaczęła strasznie
szlochać, a ja, kiedy to usłyszałem, tak się zdenerwowałem, że powiedziałem sobie, iż nie ma mowy, bym tak
łatwo odpuścił, i że udowodnię im, że się mylili.
Zakasałem rękawy i ostro wziąłem się do roboty. Najwyraźniej przyniosło to efekty, gdyż już po tygodniu karetka
zawiozła nas do specjalistycznego szpitala w Rudzie Śląskiej. Wtedy wiedziałem, że będzie dobrze, bo słyszałem,
że w tym szpitalu pracują superfachowcy i dobrze się nami zajmą.
I rzeczywiście tak było. Pomimo braku wód ciągle walczyłem i nadal żyłem, a lekarze i pielęgniarki robili
wszystko, by mi w tym pomóc. I tak pociągnąłem do 26 tygodnia, kiedy to postanowiłem przyjść na świat, by
wreszcie go zobaczyć. Dałem znać mamie, która przekazała to dalej i 1 czerwca nareszcie ujrzałem światło
dzienne, po cesarskim cięciu. Mama była przeszczęśliwa, a ja spełniłem swoją obietnicę.
Jak się wkrótce okazało, to nie był koniec, ale dopiero początek problemów. Najgorsze miało dopiero nadejść.
Zaczęło się od tego, że po kilku dniach mamę odesłano do domu, by mogła zająć się moim cudownym starszym
braciszkiem, a ja zostałem sam w szpitalu. Na 3,5 miesiąca... Oczywiście nie do końca sam, bo byłem w świetnych
rękach personelu szpitalnego. Ale z powodu jakiegoś głupiego koronawirusa rodzice nie mogli mnie odwiedzać, co
było potwornie trudne dla nas wszystkich. Choć tata co drugi dzień przywoził dla mnie mleko mamy, i tak nie
mógł mnie zobaczyć.
Przez długi czas ani nie umiałem samodzielnie oddychać, więc jakiś aparat oddychał za mnie, ani pić tego mleka,
więc podawano mi je przez sondę. W 4 dobie po urodzeniu miałem 2 wylewy krwi do mózgu, III i IV stopnia,
czego następstwem jest wodogłowie. Wtedy lekarze stwierdzili, że trzeba mnie zoperować, jak się później
okazało, po raz pierwszy, lecz nie ostatni. W tym celu przewieziono mnie do innego specjalistycznego szpitala,
tym razem w Katowicach. Tuż przed operacją kazano moim rodzicom przyjechać, by podpisać zgody na jej
przeprowadzenie, ale, co najważniejsze, pozwolono im mnie zobaczyć (tacie po raz pierwszy). Rodzice
wspominają to ze łzami w oczach a ja, niestety, niczego nie pamiętam, bo wtedy spałem. Lecz, podobno,
uśmiechnąłem się do nich, ale też tego nie pamiętam. Operacja miała na celu wszycie specjalnego drenu, który
miał mi odprowadzać wodę z czaszki. Na szczęście operacja się udała, więc wkrótce mogłem powrócić do szpitala
w Rudzie.
I tak sobie żyłem do czasu, kiedy byłem już wystarczająco duży, by przejść drugą operację. Znowu przewieziono
mnie do Katowic, znowu wezwano rodziców do podpisania dokumentów, ale tym razem tylko mama mogła mnie
zobaczyć - było super! Tym razem wszyto mi zastawkę komorowo-otrzewnową, która odprowadza wodę z mojej
czaszki do otrzewnej i będę z nią żyć przez całe życie. Po udanej operacji ponownie wróciłem do Rudy. I tak sobie
żyłem do połowy września, kiedy to mama wreszcie mogła przyjechać do szpitala i wziąć mnie w swoje ramiona,
a następnie mogła się nauczyć, jak mnie obsługiwać, co, wbrew pozorom, wcale nie było takie łatwe.
Po tygodniu wreszcie wypuszczono nas do domu. Kiedy mama zaczęła czytać wypis ze szpitala, zauważyłem, że
lekko pobladła. Okazało się, że w wyniku tych wszystkich perturbacji, poza wodogłowiem, mam dziecięce
połowiczne porażenie mózgowe oraz padaczkę. Mama musi się mną zajmować całą dobę, a ja cały czas muszę
przyjmować najróżniejsze leki. Ponadto jestem poddawany różnego rodzaju intensywnej, i często bolesnej,
rehabilitacji - 3 razy w tygodniu terapia manualna, raz terapia neurologopedyczna i raz aquaterapia. Do tego
pozostaję pod stałą opieką różnych specjalistów, więc regularne wizyty w Katowicach i Tychach dopełniają
obrazu całości. Jak zapewne wiecie, to wszystko dużo kosztuje, dlatego proszę Was o 1% Waszego podatku.
Dowolne darowizny oczywiście też będą bardzo mile widziane.

Logotypy: Fundusze Europejskie - Program Regionalny, Rzeczpospolita Polska, Śląskie, Unia Europejska - Europejski Fundusz Społeczny